Pamiętam rodzinne obiady u babki Stefanii. Zbierało się nas wtedy około 19 osób. Stefka
szykowała obiad dwudaniowy i deser. Obowiązkowo był niedzielny rosół podawany z
domowym makaronem, z tego co pamiętam czasem była pomidorówka – zawsze ze świeżych
pomidorów. Drugie dania bywały różne: kaczki, gęsi, schabowe, bitki, zrazy, raz nawet Stefka zaszalała z homarem, bywały raki,
pierogi z nadzieniem z płucek i wspaniałe pyzy bywały i „ujebańce”…
To dość egzotyczna nazwa …
Nazwę wymyśliła babunia. Stefka miała w sobie coś z
szaleństwa, czasami. Choć generalnie odgrywała rolę rodzinnej terrorystki i tzw.
harpagona. Kulinarnie Stefanii nie mieliśmy jednak nigdy nic do zarzucenia.
Uwielbiane przez nas „ujebańce”, to nic innego jak szare
kluski. Aby je zrobić potrzeba zetrzeć
ziemniaki, dodać do nich mąkę, sól, jajka. Wymieszać a potem gotować ….
Wyobrażacie sobie narobić kluseczek dla 19 osób. Ile to ziemniaków potrzeba,
ile czasu zajmuje odciskanie, odcedzanie, mieszanie, gotowanie – no nieźle się
człowiek przy tym musi narobić…. Stąd szalona Stefania nazywała te kluski „ujebańcami”.
Rodzinnie nazwa się przyjęła i ja nie używam innej.
No dobrze, z grubsza wiecie, co potrzeba do zrobienia „ujebańców”.
Porcja na 2-4 osoby – w zależności od apetytów i tego z czym
je podacie.
1 kg ziemniaków
2 jajka
½ łyżeczki soli
Około szklanki mąki.
Ziemniaki obieracie. Najfajniejszy moment – tarcie. Ja preferuję tarkę, ze względu na fakturę
klusek jaką się w ten sposób uzyskuje . Ale możecie skorzystać z miksera. Tylko nie zapomnijcie o użyciu tarki o
najmniejszych oczkach.
Utarte ziemniaki odkładacie
na sito, żeby odciekły. Masę można również odcisnąć w lnianym woreczku. Czekacie kilka chwil, aż na dnie miski z
sokiem z ziemniaków wytrąci się krochmal.
Wodę znad krochmalu zlewacie, a krochmal razem z mąką
(dodawajcie stopniowo) i 2 jajkami i
solą dodajecie do ziemniaczanej masy.
Mieszacie.
Ciasto powinno być dość zwarte, ale nie przesadzajcie z mąką, żeby kluski nie
były twarde.
W garze gotujecie mnóstwo wody.
Solicie też dość obficie. Nie
dodawajcie ani oliwy ani oleju . Kluski się nie zlepią. Zresztą nigdy w życiu
do wody, w której gotuje się makaron nie dodaje się oliwy. To są zabobony i
profanacja.
Na wrzątek kładziecie kluski. Możecie wyłożyć masę na
talerzyk i łyżką zgarniacie kluseczki do
gara. Kiedy kluski wypłyną gotujecie ze
3-4 minuty. Gotowe.
Wyobrażacie sobie Stefanię, która uwijała się z tymi
kluseczkami wydając 19 porcji jedną po drugiej…
I z czym to podać? Są
różne szkoły. U nas w domu podawało się kluski z kawałkiem duszonego mięsa. Ja
proponuję podać z duszonym schabem
karkowym i zasmażanymi burakami. Dla 3 czy 4 osób nie narobicie się zbytnio,
choć zejdzie Wam się trochę czasu.
Szare kluski wyśmienicie smakują ze skwarkami z boczku, podawane w towarzystwie kapusty albo podawane okraszone skwarkami z boczku albo słoniny z cebulą posypane tłustym twarogiem.... Jakkolwiek ich nie podacie, "ujebańce" są wyśmienitym daniem na jesienne i zimowe wieczory....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz