niedziela, 18 sierpnia 2013

woda z kwiatów pomarańczy w całkiem sympatycznym towarzystwie.

Sympatyczna Marynata:

100 ml wiśniówki, 50 ml octu balsamicznego, 2 łyżki oleju z orzechów włoskich, łyżeczka sosu sojowego, 1/2 łyżeczki wody z kwiatów pomarańczy, szczypta lubczyku, łyżeczka utłuczonych ziaren zielonego pieprzu, 2 łyżki imbirowego miodu z kawałkami imbiru, szczypta mielonego cynamonu - wymieszajcie i ułóżciew marynacie kurczaka. Niech sobie nabiera mocy co najmniej przez 10 godzin ... U mnie leżakował dwa dni.
Co jakiś czas przekładajcie mięso, tak by cały kurczak przeszedł przyprawami.
 
Po 10 godzinach tudzież dniach dwóch - kurczaka przekładacie na blachę i do pieca na 180 stopni z termoobiegiem. 

W tym czasie możecie zrobić sos.

W tym celu gotujecie marynatę. Dodajcie do niej maliny - ilość wedle uznania. Zagotujcie i przetrzyjcie przez sitko. Aby sos był gęstszy dodajcie odrobinę mąki - stanie się dzięki temu bardziej zawiesisty.

Kurczak piecze się dość szybko i bardzo szybko rumieni się - ze względu na to, że marynata ma w swoim składzie miód. 


Pomimo, że skórka może sprawiać wrażenie przypalonej - w środku mięso jest soczyste, aksamitne i kruche.

Możecie tak, jak ja, zdjąć skórkę. Polewacie kurczaka sosem, posypujecie zielonym utłuczonym pieprzem i objadacie się.


sobota, 17 sierpnia 2013

Sos malinowo - wiśniowy - reszta jest dodatkiem



Dopadła mnie kulinarna nadpobudliwość.  Czasami tak mam, że mnie atakuje bez ostrzeżenia. Poddaję się wtedy bezsilna i daję się porwać szaleństwu.

Tym razem napadło mnie na kawał mięcha.  Dlatego odwiedziłam  zaprzyjaźnionego rzeźnika i nabyłam piękną pierwszą krzyżową na bitki.

 Nie miałam za bardzo pomysłu w jaki sposób przyrządzić mięso.  Miałam ochotę na klasyczne bitki, ale żeby nie były do końca tak klasyczne. 

Klasyczne bitki jak się robi chyba wiecie, ale dla przypomnienia krótki przewodnik po bitkach:
1. mięso pokroić na plastry
2. zbić z obu stron
3. jedna szkoła mówi oprószyć solą i pieprzem; inna mówi, że dopiero na patelni oprószyć solą
4. każdy plaster obtoczyć delikatnie w mące i smażyć z dwóch stron by zamknęły się pory mięsa
5. przełożyć do garnka, w którym wcześniej dusi się przesmażona cebula z dodatkiem liści laurowych, ziela angielskiego, ziela angielskiego, ziaren pieprzu, jałowca - zalać wrzącą wodą i dusić pod przykryciem do miękkości
6. obowiązkowo dodać kilka grzybków suszonych
7. ja dodaję jeszcze gorczycę, kolendrę w ziarnach, po łyżce słodkiej i ostrej mielonej papryki

Tym razem zaszalałam ....  

Z ostatniej imprezy zostało mi sporo nalewki, tzw "przemysłowej"  - czyli wiśniówki lubelskiej ze sklepu.  Nie smakuje mi ona,ze względu na chemiczny, moim zdaniem posmak, więc postanowiłam ją wykorzystać w sposób przemysłowy właśnie.

Do garnka, w którym dusiło się mięso wlałam sporą ilość alkoholu, prawie szklankę. Uchyliłam pokrywkę i pozwoliłam by alkohol sobie delikatnie parował.
Pod koniec duszenia, gdy mięso było już kruche - wlałam 1/3 szklanki octu balsamicznego. Dorzuciłam tymianek, rozmaryn i lebiodkę - sporą garść dopiero co zerwanych ziół. 

Sos .... wyszedł obłędnie. Gęsty, kleisty, słodkawy, złamany kwaskowatością octu balsamicznego - obiecujący niezapomniane doznania kulinarne.

Do tego zamarzyły mi się kopytka i  sos wiśniowy, koniecznie....


 Obleciałam rano okolicę w poszukiwaniu wiśni i dupa. Ni widu ni słychu. No trudno, trzeba było wymyślić coś w zamian. Nie miałam ochoty na wiśnie mrożone  - tymi mogę się delektować zimą. Chcę świeże, ale nie ma... Kupiłam więc w akcie desperacji pojemnik malin a zamiast rukoli zwykłą sałatę....

W domu przystąpiłam do akcji sos owocowy...



Wrzuciłam do garnuszka garść malin, do tego dodałam wiśnie - z nalewki (czyli ledwo osączone ze spirytusu, które już od roku dzielnie mi służą jako dodatek do różnych dań).  Wiśni dodałam dosłownie 6 sztuk.
Pozwoliłam, by owoce lekko się podusiły i zalałam je sosem z bitek - zagotowałam i przetarłam przez sito odkładając wcześniej na bok wiśnie. Nie dodaję do tego sosu cukru. Ale jeśli komuś z Was potrzebne jest dosłodzenie sosu, proszę bardzo - łap nikt za to nie poprzetrąca przecież. Jeśli sos będzie zbyt rzadki, można go jeszcze podgotować i zredukować, albo możecie zaprawić odrobiną mąki. Sos jest wyborny - kwaskowaty, ale smakujący duszonym mięsem - świetnie komponuje się z bitkami i kopytkami.


Kopytka przyrumieniłam na patelni. I takie oto danie wyszło :


Sos  z bitek proponuję zostawić i zamrozić, jeśli zostanie.  Nada się wyśmienicie do bigosu na święta ;-)



poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Kukułczanka



 Once upon a time miałam przyjemność pokosztować tej nalewki. Zauroczyła mnie. Zresztą jak większość nalewek, tynktur, win i innych maceratów wytwarzanych przez Stefanię Babcię. Stefania wiecznie coś przetwarzała, nalewała, a potem na wnuczkach testowała.
Kosztowanie specjałów procentowych Babuni kończyło się zwykle powrotem do domu krokiem lekko zawianym. Gdyż Stefania nie żałowała mocy i po konkrecie nalewki robiła.  W sumie ma to swoje plusy. Wystarczy ledwie kieliszeczek, dwa i człowiek i zdrowszy i szczęśliwszy.  I ja po Babuni  przejęłam tą tradycję i nie znajdziecie u mnie nalewek o mocy kompotu. Kompot to ja mogę co najwyżej ugotować.
Aczkolwiek przyznaję "kukułczankę" przeważnie nastawiam tylko na wódce. Stefania robiła ją na spirytusie mieszanym z wódką, czasami dodawała skondensowane mleko by złagodzić moc.

Ongiś kukułki dostępne były tylko na wagę.  To smak dzieciństwa, tego trochę bardziej zaawansowanego.
Jeżeli chodzi o nalewkę - najlepiej kupić kukułki marki Wawel. Mają bardzo dużo pysznego czekoladowego nadzienia nasączonego alkoholem.


Zasada jest prosta:  1:1. Czyli np. pół kilograma kukułek - pół litra wódki. Dla hardcorowców w stylu Babuni Stefanii na tą ilość kukułek:  250 ml spirytusu wymieszanego z 250 ml wódki. Jak się kukułki rozpuszczą wymieszać ze 150 - 200 ml skondensowanego mleka.

Zalewamy kukułki alkoholem i pozwalamy im się rozpuścić. Przy sprzyjających warunkach i okolicznościach przyrody kukułki rozpuszczą się w ciągu doby.  Przy mniejszym szczęściu będzie różnie. Należy czasami wstrząsnąć słojem, zamieszać w nim .... odczekać i delektować się.

Wódka jest słodka, przypomina smakiem sheridan's - przypomina, bo nie ma w naszej kukułczance whisky.
Ale, łatwo można to zmienić zalewając kukułki Jackiem Danielsem. Dupę urywa, wymiata i szał ciał ...






niedziela, 11 sierpnia 2013

SUSZONE POMIDORY "WŁOSKIEGO KELNERA" - czyli koncentrowanie zmysłów pod niepozorną pokrywką u podnóża Wezuwiusza.






Sezon pomidorowy ... Ciepło, wilgotno i słonecznie.  Słońce igrając po krzakach pomidorów i dotykając dojrzewających owoców napełnia je aromatem, kolorem...
Czas na koncentrowanie zmysłów pod niepozorną pokrywką, jak to  ktoś, gdzieś, kiedyś rzekł.
Najlepsze do suszenia będą pomidory ze znanego źródła - gruntowe, ogródkowe - być może te z RODos, być może z balkonu, a może te od zaprzyjaźnionej pani ze Złotokłosu.  Na pewno te pachnące - spróbujcie powąchać takiego prawdziwego pomidora i porównajcie z tymi, które można kupić w sklepie. Niebo a  ziemia. Najwykwintniejsze są odmiany typu San Marzano :
(Odmiana pomidorów gruntowych pochodząca z Kampanii, rosnąca u podnóża Wezuwiusza. Są twarde, podłużne i mają słodki smak. San Marzano wymaga specjalnej gleby pochodzenia wulkanicznego, jest stosowany do przyrządzania sosów do pizzy i makaronów, do duszenia, nadaje się do wszelkiego rodzaju przetworów, jak również do suszenia. Mają stosunkowo mało pestek, są zwarte, mało wodniste).
Jak ktoś z Was ma ochotę - proszę bardzo niechaj śmiga w okolice Wezuwiusza. Ja zaprzyjaźniłam się z jedną panią i ona mi dostarcza pomidory, które nadają się wyśmienicie do suszenia. Pachną tak, że urywa to i tamto, są słodkie , soczyste - kwintesencja pomidora.


Ile? Co ile? Ile się da. Tych pomidorów w sensie.  Wszystko zależy od Waszych apetytów.
Proponuję co najmniej 10 kg na domowy użytek. Z kg wychodzi niewiele ponad słoik o pojemności ćwierć litra.  Najchętniej przetwarzałabym je przemysłowo. Muszę tylko znaleźć dostawcę wykwintnej oliwy.
Pomidory trzeba umyć, osuszyć i pokroić. Szkoły są różne :  w poprzek, wzdłuż, na pół, na ćwiartki. Ja kroję na co najmniej 2 - 3 plasterki o szer.  1/2 cm.


 Delikatnie oprószam solą (nie jest to konieczne, ale sól dobrze konserwuje). Wykładam pomidory na blachę i suszę w 100 stopniach przez 6 godzin w piekarniku z termoobiegiem. Piekarnik zostawiam lekko uchylony. W domu pachnie tak, że można oszaleć ze szczęścia...
Jak ktoś ma suszarkę do owoców i warzyw - bardzo proszę.
Z domowego ogródka przynoszę tymianek, lebiodkę i lawendę. Do tego czosnek, kilka ziaren kolendry i gorczycy.


Ostudzone pomidory przekładam do słoika razem z ziołami i przyprawami. Zalewam ciepłą oliwą z oliwek. Zakręcam i odstawiam, aby nabrały mocy. Można zalewać olejem, można zamrażać same suszone pomidory. Można też nie podgrzewać oliwy - kwestia szkoły - moja zaleca ciepłą oliwę.
Macerowane w oliwie z oliwek mają dodatkową zaletę - oliwa jest wyjątkowo aromatyczna - podawać z  kroplą octu balsamicznego jako wyśmienitą przystawkę w jesienne i zimowe wieczory...
Jakich ziół użyjecie ? Pełna dowolność - następnym razem dodam szałwii i bazylii. I chilli.
A tajemnicza szafka zaczyna nabierać wreszcie kształtu.