poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Kukułczanka



 Once upon a time miałam przyjemność pokosztować tej nalewki. Zauroczyła mnie. Zresztą jak większość nalewek, tynktur, win i innych maceratów wytwarzanych przez Stefanię Babcię. Stefania wiecznie coś przetwarzała, nalewała, a potem na wnuczkach testowała.
Kosztowanie specjałów procentowych Babuni kończyło się zwykle powrotem do domu krokiem lekko zawianym. Gdyż Stefania nie żałowała mocy i po konkrecie nalewki robiła.  W sumie ma to swoje plusy. Wystarczy ledwie kieliszeczek, dwa i człowiek i zdrowszy i szczęśliwszy.  I ja po Babuni  przejęłam tą tradycję i nie znajdziecie u mnie nalewek o mocy kompotu. Kompot to ja mogę co najwyżej ugotować.
Aczkolwiek przyznaję "kukułczankę" przeważnie nastawiam tylko na wódce. Stefania robiła ją na spirytusie mieszanym z wódką, czasami dodawała skondensowane mleko by złagodzić moc.

Ongiś kukułki dostępne były tylko na wagę.  To smak dzieciństwa, tego trochę bardziej zaawansowanego.
Jeżeli chodzi o nalewkę - najlepiej kupić kukułki marki Wawel. Mają bardzo dużo pysznego czekoladowego nadzienia nasączonego alkoholem.


Zasada jest prosta:  1:1. Czyli np. pół kilograma kukułek - pół litra wódki. Dla hardcorowców w stylu Babuni Stefanii na tą ilość kukułek:  250 ml spirytusu wymieszanego z 250 ml wódki. Jak się kukułki rozpuszczą wymieszać ze 150 - 200 ml skondensowanego mleka.

Zalewamy kukułki alkoholem i pozwalamy im się rozpuścić. Przy sprzyjających warunkach i okolicznościach przyrody kukułki rozpuszczą się w ciągu doby.  Przy mniejszym szczęściu będzie różnie. Należy czasami wstrząsnąć słojem, zamieszać w nim .... odczekać i delektować się.

Wódka jest słodka, przypomina smakiem sheridan's - przypomina, bo nie ma w naszej kukułczance whisky.
Ale, łatwo można to zmienić zalewając kukułki Jackiem Danielsem. Dupę urywa, wymiata i szał ciał ...






1 komentarz:

  1. Znam i uwielbiam! Jest rewelacyjna :) Swietny blog! Zaczytalam sie. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń